Mila Nowacka Mila Nowacka
2611
BLOG

Jak Minister Rostowski nie podnosi podatków

Mila Nowacka Mila Nowacka Polityka Obserwuj notkę 63

W Polsce od początku lat 90-tych ubiegłego wieku ma miejsce systematyczne psucie prawa. Niemal w każdym przypadku nowelizacja ustawy jeszcze bardziej ją gmatwa, a różne projekty poszczególnych rządów, niekiedy nawet bardzo dobre w zamyśle, w procesie legislacyjnym ulegają niespodziewanej deformacji, bo ktoś nie sprawdził, że z danym przepisem jest powiązany inny przepis. W ten sposób na przykład - wskutek takiego przeoczenia – od 2004 roku za nadliczbową pracę w niedzielę trzeba zapłacić trzykrotną stawkę, a nie jak kiedyś – dwukrotną.

 

Psucie prawa ma też inne oblicze - oblicze straszne, nieobliczalne i bezlitosne. Jest nim interpretacja.

Najwyraźniej z tego okrutnego narzędzia postanowił skorzystać Minister Finansów.

W ostatnim czasie ukazało się bardzo wiele wykładni prawa w tym prawa podatkowego - odmiennych od poprzednich – które dziwnym zbiegiem okoliczności okazują się niekorzystne przede wszystkim dla przedsiębiorców, ale także dla zwykłych pracujących ludzi.

Słynnym przypadkiem takiej wykładni były w swoim czasie tzw. pakiety medyczne, czyli abonamenty opłacane przez pracodawcę w wybranych przychodniach, czy też wykupione u ubezpieczyciela. Ponieważ nie jest to świadczenie ani pieniężne, ani rzeczowe, przez długi czas sądy wojewódzkie wydawały sprzeczne wyroki w sprawie opodatkowania tych „przychodów”. No bo pracownik przecież nie musi korzystać z takiego pakietu, a jego posiadanie wówczas nie przynosi żadnego przysporzenia. Ale znów, kto udowodni, że nie korzystał?

Zamiast rozwiązać problem z korzyścią dla wszystkich i zwolnić z opodatkowania te nieszczęsne pakiety, co zachęciłoby pracodawców do ich nabywania, a przy okazji odblokowałoby zatory w państwowej służbie zdrowia (przynajmniej jeśli chodzi o dostęp do specjalistów), sprawę przekazano do NSA, który wydał zupełnie niespodziewany wyrok, zgodnie z którym pakiety stanowią przychód do opodatkowania. Skoro do opodatkowania, to i do składek, zatem teraz pracownik „uszczęśliwiony” pakietem o wartości np. 100 zł jest „lżejszy” o 30 zł składek i podatku, które mu się zabiera.

ZUS i skarb państwa nieźle się na tym wyroku obłowiły, ponieważ w ślad za nim poszły do firm liczne kontrole, w wyniku których nakazano zapłatę zaległych należności wszystkim pracodawcom, którzy nieopatrznie zaufali odmiennym wyrokom WSA. A Minister Rostowski oburzonym dziennikarzom cierpliwie tłumaczył, że żadne prawo podatkowe się nie zmieniło, jedynie została wydana jego wykładnia.

Ale ten wyrok – niezawisłego przecież sądu - to pikuś, w porównaniu z pojawiającymi się ostatnio interpretacjami Izb Skarbowych.

Nie będę tu szczegółowo analizowała tych interpretacji, dość powiedzieć, że nagle opodatkowane stały się takie należności jak ekwiwalenty za pranie roboczych ciuchów, jeśli pracodawca ustalił je ryczałtowo, chociaż do niedawna taki ryczałt jakoś Skarbówce nie przeszkadzał. Teraz przeszkadza, bo z kodeksu pracy wynika, że koszty prania powinny być zwrócone w kwocie faktycznie poniesionej przez pracownika. Co z tego, że ten sam kodeks jakoś nie określił, jak pracownik ma to niby udokumentować. Czekam więc niecierpliwie na interpretację, w której Izby uznają, że wobec niewiedzy o tych  faktycznych kosztach poniesionych przez pracownika wszystkie wypłacone ekwiwalenty staną się opodatkowane. Najprawdopodobniej nastąpi to wówczas, gdy rząd znowu wydłuży jakieś urlopy rodzicielskie, albo zwiększy ulgę na dzieci, nie podnosząc jednocześnie podatków, bo przecież obiecał tego nie robić. Łatwiej doić podatników wydając interpretacje sprzeczne z poprzednimi, a korzystające z niedoprecyzowania przepisów.

Do niedawna powszechne były interpretacje, wedle których poczęstunek ufundowany przez pracodawcę również miał być opodatkowany. Argumenty, że nie wiadomo, który z pracowników ile zeżarł kwitowano pomysłem, że trzeba podzielić wartość żarcia przez liczbę osób, które przyszły i przypisać im przychód.

Tu jednak NSA w obecnym składzie zauważył, że ten sposób myślenia doprowadza do absurdu (wbrew wcześniejszemu orzeczeniu tego samego NSA) i orzekł, że świadczenia rzeczowe, aby były opodatkowane, muszą być faktycznie otrzymane, zatem jeśli kawior stał na szwedzkim stole, a nie wiadomo, kto się do niego szybciej dopchał, to nie można przypisać przychodu także temu, który się na niego nie załapał. Innymi słowy – jeśli nie rozdano paczek z jedzeniem, a podano je na półmiskach – nie ma podatku.

Na tę interpretacje Minister Rostowski się obraził, bo już miał chrapkę na zasilenie budżetu podatkiem od imprez integracyjnych.

Przykłady można mnożyć, nie tylko z podwórka podatkowego. Ostatnio ZUS, niestety przy udziale sądów pracy, lansuje tezę, że dzieło wykonywane cyklicznie nie jest dziełem, tylko usługą, zatem należy je oskładkować, jak zlecenie. Inaczej mówiąc – jak koronczarka wykona jeden obrus na jedno zamówienie, to jest to dzieło, a jak dzierga te obrusy przez dłuższy okres i w większych ilościach na potrzeby restauracji, to wykonuje usługę. Niezła paranoja, nie? Teraz zabrano się za umowy szkoleniowe, które od wieków były dziełami

Każdy, kto prowadzi własną firmę musiał zauważyć, że w ciągu ostatnich lat, jeśli prawo przewiduje iż grzywna „może” zostać nałożona, to ta grzywna nałożona będzie. Ten ostatni pomysł zresztą nie należy do Ministra Rostowskiego, on w tym zakresie chętnie korzysta z praktyk rządu PiS, który tę zasadę wprowadził.

Problem „wykładni” dotyka nie tylko przedsiębiorców. Znam „wcześniejszego” emeryta, któremu „wykładnia” oskładkowała pakiet medyczny, wskutek czego okazało się, że przekroczył próg zarobków, powyżej którego emerytura ulega obniżeniu. Biedak musiał w zębach oddać gigantyczną z jego punktu widzenia kwotę do Zakładu Emerytalnego za okres trzech lat z tytułu „nienależnie pobranych świadczeń”.

To, co w tych praktykach jest wręcz obrzydliwe, to przede wszystkim korzystanie w luk prawnych przez organy, które do tworzenia tego prawa same się przyczyniają. Bo przecież zamiast doprowadzić do uproszczenie prawa i doprecyzowania niejasnych przepisów, łatwiej jest ściągać grzywny, składki i podatki, będące efektem wykładni tych przepisów, w dodatku – co kuriozalne – wykładni, która może z dnia na dzień być zastąpiona inną!

To jest choroba polska, nie platformiana, sld-owska, czy pisowska. Od lat 90-tych każdy kolejny rząd popełniał te same grzechy, tylko „bardziej” niż poprzednicy. Rząd Tuska, który startował z hasłem upraszczania przepisów, nie dość, że gmatwa je jeszcze bardziej, to sam z wcześniejszego zagmatwania korzysta, zapewniając sobie całkiem pokaźne dodatkowe wpływy do budżetu. Czy nie byłoby uczciwszym podniesienie zwyczajnie podatków? Może i tak, ale wtedy byłoby o tym głośno, a tak, po cichutku wyprowadzamy z kieszeni przedsiębiorców „zaległe” składki i podatki, okraszone do tego grzywną. A są to dla przedsiębiorców wydatki nieplanowane i nierzadko ogromne, które potrafią doprowadzić nawet do bankructwa, bo przecież przedsiębiorca nie był w stanie przewidzieć tego kosztu.

Partia, która obieca i zrealizuje zasadę, że wykładnia prawa może obowiązywać wyłącznie od chwili jej wydania i nie może działać wstecz, ma mój głos. Tylko chętnych jakoś niestety nie widzę.

 

PS. Polecam także tekst:

http://zapluty.antyeuropejczyk.salon24.pl/508086,na-jak-dlugo-rostowskiemu-starczy-30-mln

 

 

Komentarze obraźliwe usuwam. Banuję chamów, klony i trolle bez względu na opcję, z której są. UWAGA NIE MAM KONT NA FACEBOOKU I NK Jakakolwiek wiadomość stamtąd, rzekomo ode mnie - nie jest ode mnie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka